WYSPA OGNIA I WODY
Nowa Zelandia uchodzi za jeden z najpiękniejszych zakątków świata.
Objechawszy znaczną część kraju z przekonaniem potwierdzamy, że w pełni zasługuje on na taką opinię.
Podczas prawie siedmiotygodniowego pobytu, w październiku i listopadzie 2012 roku, dotarliśmy do wielu pięknych miejsc. Trafiliśmy w okolice będące obowiązkowymi punktami programów kilkudniowych wycieczek do Nowej Zelandii, ale byliśmy też w zakątkach rzadziej odwiedzanych przez turystów. Podczas wyprawy, wynajętym samochodem pokonaliśmy ponad 10 tysięcy kilometrów i ani razu nie mieliśmy niemiłych niespodzianek. Kraj jest bardzo przyjazny turystom. Bardzo dobrze oznakowane drogi i szlaki powodują, że chyba nie sposób tu zabłądzić. Przy szosach często ustawione były drogowskazy informujące o kolejnej turystycznej atrakcji, kuszące aby tam pojechać. Mieszkańcy są bardzo przyjaźni i pomocni no i przede wszystkim nie ma tam żadnych groźnych dla człowieka zwierząt co powoduje, że można czuć się tu zupełnie bezpiecznym. Sąsiednia Australia aż roi się od jadowitych węży i pająków, a tutaj nic nam nie grozi. Warto tu spędzić więcej czasu bo kraj jest niewiele mniejszy od Polski czy Włoch, a jest tu cała masa ciekawych miejsc. Na Wyspie Północnej, gęściej zaludnionej, jest sporo wulkanów, gejzerów i innych ,,ciekawostek” geotermalnych. Wyspa Południowa jest bardziej dzika i surowa – ośnieżone Alpy Południowe i Fiordland wywarły na nas niesamowite wrażenie.
Na Nową Zelandię dostaliśmy się liniami Korean Air lecąc z Berlina prze Frankfurt i Seul do Auckland. Bilety dla dwóch osób, w obie strony kosztowały nas 9000 PLN. We Frankfurcie i w Seulu mieliśmy kilkugodzinne przerwy, które pozwoliły nam ,,rozprostować kości” i wyskoczyć do centrum. Lot do Nowej Zelandii należy do najdłuższych na świecie, 12 godzin z Frankfurtu do Sulu i kolejne 12 godzin z Seulu do Auckland, więc dłuższa przerwa między lotami jest bardzo wskazana. Z lotniska do centrum Auckland ,gdzie zarezerwowaliśmy hotel, dostaliśmy się Shuttle Busem za 20 dolarów nowozelandzkich ( NZD ) na osobę. Pierwsze trzy dni spędziliśmy w Auckland poruszając się pieszo i komunikacją miejską. Nie chcieliśmy ponosić kosztów wynajmu auta, które w mieście nie było nam potrzebne.
Planując wyprawę na antypody uznaliśmy, że wygodnym i relatywnie tanim sposobem zwiedzania będzie poruszanie się wynajętym samochodem i spanie na campingach. Rozważaliśmy campera ale 6-ciotygodniwe wynajęcie okazało się drogie. W jednej z wypożyczalni znaleźliśmy ciekawe rozwiązanie – średniej wielkości kombi przystosowane do biwakowania na campingu. Wynajęcie w Rental Car Village Micro Campervana kosztowało nas 1500 NZD, a więc ok. 35 NZD za dzień. Samochód odebraliśmy w Auckland i po 6-ciu tygodniach oddaliśmy w Christchurch – http://www.rentalcarvillage.com/backpacker.html. Wraz z autem dostaliśmy stolik, krzesła, lodówkę, kuchenkę gazową, talerze, sztućce i inne przydatne na campingu przedmioty.
Podczas podróży kilkukrotnie nocowaliśmy na dziko ( za darmo), czasem na campingach DOC ( instytucji zarządzającej parkami narodowymi) za ok. 25 NZD za noc, a czasem na eleganckich campingach za 30 -40 NZD za noc. Wielokrotnie korzystaliśmy z sieci bardzo dobrych campingów TOP10 – www.top10.co.nz. W pierwszym z nich ( przy Hot Water Beach) kupiliśmy za 45 NZD kartę członkowską i dzięki niej mieliśmy 10% zniżki na campingi, na niektóre bilety wstępu do atrakcji i co ważne na prom z Wyspy Północnej na Wyspę Południową. Zakupy spożywcze robiliśmy najczęściej w sieci sklepów Countdown – duże sklepy jak nasze Tesco czy Carrefour.
AUCKLAND
Za pośrednictwem booking.com zarezerwowaliśmy dwuosobowy pokój w klimatycznym, położonym w centrum miasta Hotelu Shakespeare. Niewielki hotel mieści się w zabytkowej kamienicy i słynie z tego, że znajduje się w nim najstarszy w Auckland minibrowar. Bardzo miły personel służył nam we wszystkim pomocą. Pokój z łazienką kosztował nas 99 NZD za dobę.
W Auckland i okolicach mieszka około 1,5 miliona osób co stanowi 1/3 całej populacji mieszkańców Nowej Zelandii, ponad 3 razy więcej niż w stolicy Welington i największym mieście Wyspy Południowej Christchurch. Pięknie położone miasto od wschodu oblewają wody Pacyfiku, a od zachodu Morza Tasmana. W licznych zatoczkach cumują lub pływają tysiące żaglówek. Żeglarstwo i rugby są narodowymi sportami Nowozelandczyków.
Devenport
Z usytuowanego niedaleko hotelu terminalu promowego popłynęliśmy do Devenport, sennej dzielnicy Auckland położonej u podnóża wygasłego wulkanu Mt.Victoria. Bilet na prom w obie strony kosztował 12 NZD. Sam 12-to minutowy rejs umożliwił nam podziwianie z pokładu panoramy miasta. Ze szczytu góry roztacza się piękny widok na okolice. Okazale wyglądają stąd nowoczesne biurowce z górującą nad nimi wieżą Sky Tower. Na Górze Viktoria, w pozostałościach po forcie obronnym, ustawione są masywne działa z końca XIXw., mające chronić miasto przed ewentualną inwazją Rosjan- na szczęście okazały się zbędne.
Port i centrum
Spacerując po porcie w centrum Auckland oglądaliśmy zacumowane tu eleganckie, często luksusowe jachty. Na pobliskim rybnym targu skosztowaliśmy świeżutkich ostryg i oglądaliśmy stoiska z egzotycznymi dla nas rybami i innymi owocami morza.
Warto powłóczyć się po nowoczesnym centrum gdzie pomiędzy ,,szklane” wieżowce wciśnięte są stare, wiktoriańskie budynki.
Tu też znajduje się jeden z najważniejszych obiektów w Auckland – Sky Tower, będąca najwyższą budowlą w Nowej Zelandii. Wieża reklamowana jest jako najwyższy budynek na południowej półkuli. Mierząca 328 m budowla oferuje turystom różne atrakcje. Już wjazd windą może budzić emocje bo podłoga w niej jest przejrzysta i pod stopami widać szybko oddalający się grunt. Na wysokości 186 m usytuowana jest platforma widokowa, gdzie spacerując dookoła podziwia się piękną panoramę okolicy (za bilet wstępu płaciłem 22 NZD). Tu również w podłodze wbudowane są szklane okna umożliwiające spojrzenie 180 m w dół. Podobno przy sprzyjającej pogodzie widać stąd obiekty oddalone o 80 km. Nieco wyżej, na wysokości 192 m znajduje się zewnętrzny taras dla śmiałków. Organizowane są na nim emocjonujące, podniebne spacery w cenie 145 NZD i skoki na linie za ,,jedyne” 220 NZD. Skok nie jest swobodnym spadaniem, a szybkim zjazdem na linie z wysokości 190 m. Tak czy siak jest to zabawa dla odważnych z zasobnym portfelem.
Niedaleko Sky Tower i City jest park gdzie schowaliśmy się przed wielkomiejskim zgiełkiem. W Parku Alberta rośnie sporo rozłożystych, rzucających duży cień drzew. Dają one schronienie odpoczywającym tu mieszkańcom i studentom z pobliskiego uniwersytetu.Naszą uwagę przykuły kształty i rozmiary egzotycznych dla nas okazów.
Interesująco prezentują się również budynki uniwersyteckie, a zwłaszcza ażurowa wieża zegarowa. W parku można zobaczyć też pomnik królowej Wiktorii i galerię sztuki nowoczesnej.
Parnell i Auckland Muzeum
Parnell jest najstarszą dzielnicą Auckland. Zbudowane w XIX w. drewniane domy przypominają wyglądem miasto z czasów kolonialnych. Szczególnie uroczy jest kompleks butików i knajpek zwany Parnell Village z wąskimi uliczkami, drewnianymi mostkami i barwnymi kwiatami. W bliskim sąsiedztwie stoi dziewiętnastowieczny drewniany kościół, uznawany za jeden z najładniejszych w Nowej Zelandii.
Obowiązkowym punktem zwiedzania, zwłaszcza dla osób które wstąpiły do Nowej Zelandii na krótko, jest Muzem Aucklandzkie (wstęp 25 NZD za osobę). Widzieliśmy tu bogatą kolekcję wspaniale zdobionych wyrobów kultury maoryskiej: piękne rzeźby, tradycyjną drewnianą łódź, a nawet bogato rzeźbiony dom spotkań. Jest tu też kolekcja rękodzieła z innych wysp Pacyfiku. Za dodatkową opłatą można zobaczyć organizowany kilka razy dziennie pokaz maoryskich tańców ze słynnym haka włącznie.
Duże wrażenie wywarł na nas zrekonstruowany tu ptak Moa. Wymarły w XV w. nielot osiągał prawie 4 m wysokości i poza wielkim (również wymarłym) Orłem Haasta nie miał się czego obawiać. Tak było do czasu osiedlenia się na Nowej Zelandii Maorysów.Łatwy do upolowania, wielki ptak został przez nich wytępiony. Efektem pogromu Moa było wymarcie wielkich orłów, gdyż Moa były ich głównym pożywieniem. W muzeum można też zobaczyć Kiwi i kilka innych endemicznych zwierząt.
NOTRHLAND ( na północ od Auckland)
Okolice Warkworth i farma owiec
Odebranym z wypożyczalni samochodem ruszyliśmy na północ i po pokonaniu ok. 60 km, w pobliżu miejscowości Warkworth, dotarliśmy do pomnika przyrody, olbrzymiego drzewa McKinnley. Jest ono jednym z dwu największych na wschodnim wybrzeżu Nowej Zelandii, okazów drzewa Kauri. McKinnley ma ponad 800 lat. Kauri zwany też Agatisem nowozelandzkim jest drzewem występującym wyłącznie w północnej części Wyspy Północnej. Żyje do 2000 lat i osiąga wysokość 50-60 m. Charakterystyczne dla Kauri jest to, że jego pień nie zwęża się ku górze i do wysokości 20-30 m miewa średnicę powyżej 5m i obwód ok. 20 m (odnotowany rekord to średnica 8,5m i obwód ponad 26 m). Cechy te powodują, że Agatis jest gatunkiem o jednej z największych kubatur ze wszystkich drzew na świecie. Olbrzymie rozmiary i wysoka jakość drewna doprowadziły do masowej, niekontrolowanej wycinki trwającej przez ponad 100 lat. Z cenionego drewna budowano statki, domy i meble. W przemyśle gumowym wykorzystywana była żywica z Agatisa. Do dzisiaj ostało się niewiele okazów w wieku kilkuset lat i starszych.
W pobliskim lesie mieliśmy okazję zobaczyć drzewiaste paprocie i inne ciekawe okazy tutejszej flory.
Kilka kilometrów na północ od Warkworth znajduje się znana farma Sheep World demonstrująca pracę pasterzy (wstęp 30 NZD na osobę). Obejrzeliśmy tam pokazy psów pasterskich zręcznie zaganiających owce do zagród. Spodobał się nam też pokaz strzyżenia owiec oraz możliwość karmienia małych owieczek i kózek. Hodowla owiec to jedno z głównych źródeł dochodu Nowozelandczyków. Mówi się, że na jednego Nowozelandczyka przypada 10 owiec zatem jest tu grubo ponad 40 milionów tych zwierząt. Strzyżenie owiec jest tu narodowym sportem, a najszybsi strzygą owcę w ok. 30 sekund.
Whangarei i Zatoka Wysp
Na obrzeżach oddalonego o 160 km od Auckland miasta Whangarei znajduje się malowniczy wodospad Whangarei Falls. Usytuowany na rzece Hatea wodospad ma 26 m wysokości i wiedzie do niego łatwy do przejścia krótki szlak.
Bay of Islands jest malowniczą zatoką nad Pacyfikiem oddaloną o ok. 220 km od Auckland. Tej usianej ponad setką wysepek zatoce nazwę nadał James Cook, który jako pierwszy Europejczyk zawinął do niej podczas swojej wyprawy w 1769 r. Zatoka należy do ważniejszych atrakcji Nowej Zelandii tak ze względu na swoje piękno jak i z powodu jej znaczenia dla historii kraju. Bay of Islands oferuje turystom wiele atrakcji: wędkarstwo, nurkowanie, pływanie z delfinami, podziwianie wielorybów (w określonych porach roku), jednak najpopularniejsze są kilkugodzinne rejsy niedużym statkiem. Na czterogodzinny rejs po zatoce wypłynęliśmy z przystani w miejscowości Paihia, liniami Fullers za 100 NZD na osobę. Podczas wycieczki po zatoce widzieliśmy urocze miasteczko Rusell, będące niegdyś lokalną stolica pijaństwa i rozpusty. Podczas rejsu kilkukrotnie towarzyszyły nam dziesiątki delfinów, a gdzieniegdzie turyści z innych łodzi wskakiwali do wody by z nimi popływać. Niektóre z mijanych przez nas wysepek wyglądały groźnie i niedostępnie – były pokryte ciemnymi, nieregularnymi skałami o ostrych krawędziach. Inne porośnięte soczystą zielenią zachęcały by na nich osiąść. Celem wycieczki była wizyta przy położonej na otwartym oceanie, u wejścia do zatoki, słynnej skale Hole in the Rock. Naturalny łukowaty tunel w wyspie jest na tyle duży, że nasz statek mógł pod nim swobodnie przepłynąć. Podczas przystanku na wysepce Urupukapuka podziwialiśmy wielkie araukarie i podglądaliśmy wodne ptaki.
Waitangi
W pobliżu zatoki znajduje się najważniejsza dla Nowozelandczyków placówka historyczna- Waitangi Treaty Grounds. To tutaj 6 lutego 1840 roku przedstawiciele Wielkiej Brytanii i maoryscy wodzowie podpisali traktat, w myśl którego Maorysi oddali się pod opiekę Korony Brytyjskiej, a Nowa Zelandia stała się częścią Imperium Brytyjskiego. Co roku 6 lutego odbywają się tu huczne uroczystości upamiętniające to wydarzenie.
Przy wejściu do niewielkiego muzeum prezentowana jest wystawa opisująca historię i ciekawe portrety wytatuowanych wodzów maoryskich plemion. Zwiedziliśmy Dom Traktatowy będący niegdyś siedzibą pierwszego brytyjskiego administratora tych terenów, a aktualnie muzeum. Wewnątrz widzieliśmy kilka odrestaurowanych izb mieszkalnych ale przede wszystkim kopię słynnego traktatu.
Obok podziwialiśmy wybudowany w 1940 r., w setną rocznicę podpisania traktatu, przepiękny Dom Spotkań. Jest to tradycyjny, maoryski, wspaniale dekorowany, drewniany budynek w którym odbywają się narady i inne spotkania przedstawicieli maoryskich plemion.
Na sąsiedniej plaży pod zadaszeniem ustawione są bojowe, maoryskie łodzie. Większa, bogato dekorowana jest ponoć największą tego typu jednostką na świecie. Mierzy ona 35 metrów i mieści się w niej nawet ok. 100 wojowników. Ważącego 6 ton kolosa również wybudowano z okazji setnej rocznicy podpisania traktatu i jest wodowana podczas uroczystości rocznicowych 6 lutego. Obok znajduje się pień drzewa kauri, które podobno posłużyło do wybudowania łodzi. Nad całością góruje wielki maszt ustawiony przez Marynarkę Nowej Zelandii, na którym łopoczą trzy nowozelandzkie flagi (dwie historyczne i aktualna).
Bilet na całodzienne zwiedzanie obiektu, obejmujący przewodnika i kilka atrakcji kosztuje 40 NZD na osobę, ale wydaje mi się (chociaż może się mylę), że można powłóczyć się tu samemu bez opłaty.
Przylądek Reigna i okolice
170 km na północny zachód od miasteczka Paihia, na zachodnim wybrzeżu rozciąga się znana plaża Ninety Mile Beach. Położona nad Morzem Tasmana, smagana wiatrem i zalewana falami przypływu, szeroka plaża przypomina pustynię. Nazwa sugeruje, że plaża ma długość 90 mil. W rzeczywistości ciągnie się przez ok. 60 mil i w przeszłości, przed wybudowaniem drogi SH1 to po niej poruszały się pojazdy. W czasie odpływu piasek jest twardy i szybka jazda samochodem po plaży sprawia śmiałkom wielką frajdę. Bito tu nawet rekordy prędkości. Trzeba jednak pamiętać, że w czasie przypływu można ugrząźć na amen, stąd wypożyczalnie samochodów nie zezwalają klientom na beztroskie jeżdżenie po plaży. Organizowane są tu kilkugodzinne rajdy samochodami i autobusami z napędem na 4 koła.
Widzieliśmy rozentuzjazmowaną młodzież, pokrzykującą radośnie, gnającą z rozwianymi włosami w swoich autach. Nasz samochodzik miał napęd tylko na dwa koła, ale też odważyliśmy się na krótka przejażdżkę, polecam 🙂
Jadąc dalej na północ dotarliśmy do ,,końca świata”, magicznego Przylądka Reigna.
Jest to najdalej na północ wysunięty punkt Nowej Zelandii i miejsce spotkania wód Morza Tasmana z wodami Pacyfiku. Z punktu widokowego widzieliśmy zderzające się fale, a podobno w sztormową pogodę tworzą się tu wiry. Stojąca tu niewielka, biała latarnia morska odcinała się na tle zachmurzonego nieba. Umieszczony obok słup obwieszony był drogowskazami informującymi o odległości do różnych miast. Do Londynu jest stąd 18029 km, a na biegun południowy ,,tylko” 6211 km.
W powrotnej drodze zatrzymaliśmy się na krótko przy Wydmach Te Paki. Niesiony znad Morza Tasmana, przez panujące tu silne wiatry, piasek osadza się na wysokich na 100 m wydmach. Wydmy, podobnie do tych ze Słowińskiego Parku Narodowego w Polsce, powoli się przemieszczają zasypując okoliczny las. Tereny te są domem dla licznych, rzadkich zwierząt i roślin. Te Paki znane są również jako miejsce rozrywki, gdzie można pozjeżdżać z piaskowej góry na sankach lub desce.
Agatisy i Rezerwat Arai-Te-Uru
W miejscowości Awanui zatrzymaliśmy się przy sklepie Ancient Kauri Kingdom.
Mieszcząca się tu firma oferuje wyroby z drewna drzew Kauri zatopionych przed tysiącami lat w pobliskim bagnie. Najstarsze wydobyte z bagna okazy liczą sobie nawet 45000 lat. Drewno to uważane jest za najstarsze drewno użytkowe na świecie. Przed wejściem do sklepu znajduje się cała kolekcja wielkich pni i gałęzi, część ze śladami rzeźbienia. Wnętrze bardziej przypomina galerię niż sklep. Jest tu sporo pięknych lecz niestety drogich wyrobów. Szczególnie podobały nam się schody wyrzeźbione w pniu drzewa.
100 km na południe nad Morzem Tasmana leży niewielka miejscowość Omapere. W jej sąsiedztwie położony jest godny uwagi punkt widokowy w Rezerwacie Arai- Te- Uru . Z ukrytego pośród przypominających naszą kosodrzewinę krzaków miejsca roztacza się piękny widok na Zatokę Hokianga i Morze Tasmana. Turkusowa woda w zestawieniu z błękitem nieba, złocistym piaskiem i soczystą zielenią roślin były śliczne.
Oddalony o 20 km Las Waipoua jest największym w Nowej Zelandii skupiskiem drzew Kauri. Rośnie tu większość z wszystkich nowozelandzkich, dojrzałych drzew tego gatunku. Las ten stał się rezerwatem w 1952 roku, po protestach mieszkańców powstrzymujących wycinkę tych cennych drzew. Rosną tu największe z nowozelandzkich Agatisów.
Władca Lasu o średnicy 13,8 m ,wysokości 51,5 m i objętości 245 m sześciennych jest największym drzewem w kraju i jednym z największych na świecie. Ten okaz liczy sobie 2000 lat. Największy znany, niestety nieżyjący już agatis miał 3 razy większą objętość.
Drugi co do wielkości Ojciec Lasu ma 30 m wysokości i pień o obwodzie ponad 16 m. Według różnych szacunków liczy sobie od 1500 do nawet 4000 lat. W pobliżu podziwialiśmy Cztery Siostry, rosnące blisko siebie, smukłe drzewa mające ok. 500 lat.
Poza agatisami rośnie tu wiele dużych, drzewiastych paproci i inne okazałe i ciekawe rośliny.
W oddalonym o 100 km na południe od Lasu Waipoua, miasteczku Matakohe odwiedziliśmy Muzeum Kauri. Zebrano tu wspaniałą kolekcję wyrobów z agatisowego drewna. Podziwialiśmy piękne meble, naczynia i rzeźby. Wspaniale prezentowały się również okazy z żywicy, przypominające wyglądem nasz bursztyn. W dziale prezentującym historię tutejszego przemysłu drzewnego zobaczyliśmy jak wyglądała praca i życie drwali, oraz jak transportowano wielkie pnie. Odtworzono tu nawet dawny tartak. Chlubą muzeum jest olbrzymia ,,deska” wycięta z jednego pnia drzewa. Na sąsiedniej ścianie narysowano obwody największych znanych agatisów. Naprawdę warto tu wstąpić.
PÓŁWYSEP COROMANDEL
Po zwiedzeniu północy kraju przemieściliśmy się na wschodnie wybrzeże.
W drodze na Półwysep na chwilę wstąpiliśmy do zabytkowego miasta Thames. W okresie gorączki złota było ono największym miastem Nowej Zelandii. Jeździ tu wąskotorówka i jest kilka zabytkowych obiektów.
Niewątpliwą atrakcją turystyczną na Coromandel jest plaża Hot Water Beach.
Spod odsłoniętego przez odpływ plażowego piasku wypływa tu gorąca woda z podziemnych geotermalnych źródeł. Miesza się ona z chłodnymi falami Oceanu Spokojnego. Wypożyczonymi przy campingu szpadlami wykopaliśmy sobie dołki i rozkoszowaliśmy się naturalnym jacuzi. Chodząc boso trzeba być ostrożnym, gdyż miejscami piasek jest gorący. Spaliśmy na sąsiadującym z plażą campingu, więc przyszliśmy dość wcześnie. I dobrze bo po godzinie plaża zaczęła się wypełniać i zrobiło się tłoczno. Nowo przybyli z trudem znajdowali miejsce na zrobienie dołków – gorąca woda wypływa tylko na odcinku ok 100 m – niektórzy musieli czekać aż zwolni się miejsce. Hot Water Beach jest wyjątkowym miejscem, świetnym na relaks podczas podróży.
Kilka kilometrów dalej odwiedziliśmy Rezerwat Morski Cathedral Cove. Na piękną plażę ze zjawiskowymi skałami i usytuowaną na niej jaskinią wiedzie pieszy szlak. Trasa z parkingu do plaży i z powrotem zajęła nam ok 1,5 godziny. Można też tu dotrzeć niewielkim statkiem lub wypożyczonym kajakiem. Ponoć jest to też ciekawe miejsce do nurkowania.
Jadąc wzdłuż wybrzeża warto zaglądać na dobrze oznakowane punkty widokowe.Wysokie białe klify i poszarpane przez fale Pacyfiku wybrzeże są godne uwagi.
ZATOKA OBFITOŚCI
Kierując się na południe wzdłuż Pacyfiku dotarliśmy do leżącego nad Zatoką Obfitości miasteczka Te Puke. To tutaj skupiona jest większość nowozelandzkich plantacji kiwi. Roślina kiwi pochodzi z Chin i zwana jest też chińskim agrestem. Do Nowej Zelandii sprowadzono ją na początku XX w. i tu rozpoczęto jej uprawę ( w Chinach rosła dziko). Podczas II Wojny Światowej stacjonujący tu amerykańscy żołnierze polubili specyficzne owoce i rozpoczęto zwiększanie upraw i eksport. Pod koniec lat 50-tych XX w. zaproponowano nazwę kiwi aby podkreślić, że owoce pochodzą z Nowej Zelandii. Ptak kiwi jest symbolem kraju, a Nowozelandczycy nazywają siebie Kiwusami. Nazwa się przyjęła i kiwi jest znany chyba na całym globie. Jeszcze w latach 80- tych Nowa Zelandia była głównym eksporterem kiwi na świecie. Największą atrakcją Te Puke jest Kiwi 360, udostępniona do zwiedzania plantacja i park. Obiekt jest na tyle rozległy, że zwiedzaliśmy go z przewodnikiem przemieszczając się elektrycznym pojazdem. Poza drzewkami zielonego i złotego kiwi widzieliśmy też inne rośliny rodzące egzotyczne owoce. Złote kiwi (młodsza odmiana) jest dużo słodsze smaku. Pozostając przy smaku, kiwi w Nowej Zelandii to ,,niebo w gębie” w porównaniu z tymi oferowanymi w naszych sklepach. Owoce są znacznie większe, dużo soczystsze i słodsze. Zajadaliśmy się nimi podczas całej podróży.
Przed wejściem do Kiwi 360 stoi wielki pomnik z wizerunkiem przekrojonego owocu. Pomnik z jednej strony prezentuje kiwi zielone, a z drugiej złote i jest jednym z symboli kraju.
Wielką atrakcją kraju i jednym z najciekawszych miejsc jakie w nim zobaczyliśmy jest White Island, wyspa leżąca 48 km od miasta Whakatane.
Biała Wyspa jest jednym z najbardziej aktywnych wulkanów Nowej Zelandii. Ma ona średnicę ok. 2 km, a jej wysokość to 321 m.n.p.m. Wysokość liczona od dna Oceanu wynosi 1600m., a to czyni ten stożek wulkaniczny najwyższym w Nowej Zelandii. Nazwę wyspie nadał – jak zresztą wielu nowozelandzkim miejscom – James Cook, gdy zobaczył buchające z niej obłoki białej pary. Jest to jeden z najaktywniejszych wulkanów w kraju.
Chcąc podziwiać wyspę można skorzystać z trzech możliwości: przelot awionetką nad wyspą ale bez postawienia na niej stopy, przelot śmigłowcem z lądowaniem i spacerem po wyspie, lub rejs statkiem również połączony ze spacerem. Aktywność wulkanu jest ściśle monitorowana i wycieczki odbywają się tylko wówczas, gdy nie ma ryzyka erupcji. Lot śmigłowcem jest bardzo drogi ,550 NZD za niecałe 3 godziny eskapady, więc wybraliśmy statek. Łódź o długości ponad 20-tu metrów, zwodowana w 2003 r. wzbudziła nasze zaufanie i tak wraz z 10-cioma innymi turystami i 3-osobową załogą opuściliśmy przystań. Dodatkową atrakcją podczas rejsu było kilkukrotne spotkanie z baraszkującymi wokół nas delfinami. Po godzinie na horyzoncie zaczęła się wyłaniać wystająca z wody góra, nad którą unosił się słup białego dymu. Sądzę, że podobny widok w 1769r. ukazał się oczom Jamesa Cooka. Gdy łódź zakotwiczyła w pobliżu wyspy załoga rozdała nam kaski i maski przeciwgazowe. Uznałem to za nadgorliwość, lecz później zmieniłem zdanie. Na ląd dotarliśmy pontonem i po przejściu przez prowizoryczny mostek ruszyliśmy w głąb wyspy. Na początku dominowały skały i pył wulkaniczny w różnych odcieniach szarości, a gdzieniegdzie pojawiały się rudawe kawałki pumeksu. Bliżej środka wyspy skały przybrały intensywnie żółty kolor, pokrywały je kryształy siarki. Ze szczelin i formacji skalnych przypominających kształtem kominy wydobywał się z sykiem, cuchnący szary dym . Chwilami dym był tak gęsty i duszący, że maski bardzo się przydały. Kilkukrotnie mijaliśmy kałuże z gotującą się i parującą wodą. Zatrzymywaliśmy się też przy zbiornikach z bulgocącym , gorącym szarym błotem. Prawie cały czas towarzyszył nam smród siarkowodoru. Pomyślałem , że tak właśnie może wyglądać przedsionek piekła. Po dotarciu do krawędzi głównego krateru okazało się, że znajdujące się na jego dnie turkusowe jeziorko jest niewidoczne. Zasłaniały je unoszące się z głębi krateru gęste kłęby pary. Ciekawe były również wąwozy i małe jaskinie będące pozostałością po rzekach płynnej lawy. Przechodząc przez kilka strumyków mięliśmy okazję stwierdzić, że woda w nich jest ciepła i kwaśna w smaku. Krajobraz dokoła kojarzył mi się z powierzchnią Księżyca. O dziwo w tych trudnych i szkodliwych dla zdrowia warunkach w przeszłości pracowali ludzie. Do lat 30-tych ubiegłego wieku na wyspie działała kopalnia siarki . Ta próba eksploatacji drzemiącego żywiołu miała tragiczne skutki. Lahar (lawina błotna) powstały w wyniku jednej z erupcji pochłonął w 1914 r. 10-ciu górników. Z katastrofy ocalał tylko kot. Rdzewiejące i niszczejące sprzęty, porzucone tu przez górników, urozmaicają krajobraz czyniąc go jeszcze bardziej zagadkowym.
Podczas 2-godzinnego spaceru po wyspie mieliśmy szczęście, ponieważ stanowiliśmy jedyną grupę (tylko 12 –osób ) i nie krążyły nad nami żadne samoloty ani śmigłowce. Dzięki temu mogliśmy lepiej poczuć panująca tu atmosferę grozy. Wyprawa trwała 6 godzin. Wycieczka nie jest tania (199 NZD na osobę), ale oboje z żoną uważamy, że był to jeden z najwspanialszych dni z naszej podróży po Nowej Zelandii.
Sądzę, że znalazłszy się na drugim końcu świata żal byłoby ominąć tak wyjątkowe i ciekawe miejsce. Gorąco polecam.
45 km dalej w miejscowości Opotiki odwiedziliśmy Hukutaia Domain. Położony na obrzeżach miasteczka rozległy, 4,5 hektarowy park jest pozostałością lasu. W latach 30-tych XX. zaczęto tu sprowadzać okazy rzadkich nowozelandzkich roślin. Z terenu parku wypleniono rośliny pochodzące z Europy i tak dziś rośnie tu ok. 7000 rodzimych okazów, reprezentujących około 1500 gatunków. Wiele z nich to endemity, w tym te zagrożone wyginięciem. Najważniejszym jest jednak stare, liczące sobie ponad 2000 lat drzewo Puriri. Nazwane przez Maorysów Taketakerau było dla nich święte. W olbrzymiej dziupli Maori składali pomalowane kości zmarłych kilka lat wcześniej członków plemienia. Spacerując tutaj odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy w starym, egzotycznym lesie, a nie w parku.
EAST CAPE I OKOLICE
Kraina Maorysów
Kierując się dalej na schód dotarliśmy w rejon Przylądka Wschodniego. Tereny te uznawane są za krainę Maorysów. Wybraliśmy się tutaj z nadzieją zobaczenia tradycyjnie wytatuowanych twarzy i przyjrzenia się przez chwilę codziennemu życiu Maorysów. Rejon ten jest mało zaludniony, a niewątpliwą atrakcją jest jazda wzdłuż surowego wybrzeża smaganego falami Pacyfiku.
W miejscowości Te Kaha podziwialiśmy bogato zdobiony marae, czyli maoryski dom spotkań. W maleńkim Raukokore obejrzeliśmy drewniany, anglikański kościółek wybudowany w 1894 r.
Jadąc dalej dotarliśmy do East Cape, najdalej na wschód wysuniętego punktu Wyspy Północnej. Do niewielkiego parkingu w pobliżu Przylądka wiedzie szutrówka. Stąd do plaży prowadzi 1/2 godziny szlak przez pastwiska, na których można podglądać owce i konie. Na plaży spotkaliśmy stadko wygrzewających się na słońcu lwów morskich. One również przyglądały się nam z zaciekawieniem.
W Te Araroa zatrzymaliśmy się przy wielkim drzewie Te Waha O Rerekokohu.
Jest to najstarsze i największe w Nowej Zelandii drzewo z gatunku Pohukutawa ( metrosideros wyniosły), zwanego też drzewem bożonarodzeniowym, gdyż kwitnie w grudniu. Wiek drzewa przekracza 350 lat (niektóre źródła mówią o 600), a jego wyrastające z ziemi liczne konary rozrastają się na boki. W efekcie przy wysokości nieco ponad 20 m korona ma średnicę około 40 m. Tablica obok informuje, że kolos jest najbardziej rozłożystym pohukutawa na świecie.
Kolejnym przystankiem była miejscowość Tikitiki z pięknym kościołem Św. Marii.
Wybudowany w 1926 roku kościół jest hołdem na cześć pochodzących z tego rejonu żołnierzy, którzy zginęli podczas I Wojny Światowej. Wnętrze drewnianego sanktuarium przypomina maoryski dom spotkań. Bogato dekorowane ściany, krokwie, a nawet ambonę ozdobiono w stylu maoryskim. W pobliżu na wzgórzu stoi pomnik upamiętniający wspomnianych wcześniej żołnierzy. Tu też w niewielkim markecie natknęliśmy się na wytatuowanego mężczyznę, który łaskawie pozwolił się sfotografować.
Miejsce lądowania Cook’a
90 km dalej stanęliśmy przy Tolanga Bay Wharf, najdłuższym w Nowej Zelandii molo. Otwarta w 1929 roku przystań umożliwiła dotarcie tu dużym statkom. Dzięki nim wybudowano drogi, a te ułatwiły tańszy transport lądowy. Dzisiaj 660-cio metrowe molo służy spacerom i wędkowaniu. Sąsiadujące z nim wysokie klify wyglądają imponująco. Pobliskim 6-cio kilometrowym szlakiem Cooka podczas 2,5-godzinnego spaceru można dotrzeć do punktów widokowych i napawać się urokiem zatoki.
W oddalonym o 50 km Gisborne zatrzymaliśmy się przy Cooks Landing Memorial, pomniku upamiętniającym przybicie kapitana do wybrzeży. To tutaj w niedzielę 8 października1769 roku James Cook pierwszy raz wylądował w Nowej Zelandii wpływając tym na historię kraju.
Park Te Urewera
Po 2,5 godzinach jazdy dotarliśmy do Parku Narodowego Te Urewera.W tym największym dziewiczym lesie Wyspy Północnej kryje się wiele ciekawych miejsc. Piękne widoki, jeziora, wodospady i roślinność umiarkowanego lasu deszczowego przyciągają tu sporo turystów. Po wielkim Parku można by się włóczyć tygodniami. Na kempingu spotkaliśmy grupę przyjaciół przyjeżdżających tu co rok, na tydzień, od kilkunastu lat. Są tu kilkudniowe, piesze szlaki ale są też krótsze. Ponaglani przez inne atrakcje kraju spędziliśmy tu tylko jeden dzień. Wyszliśmy z Aniwaniwa Visitor Center (biuro Parku) i podczas 5-cio godzinnego spaceru podziwialiśmy kilka wodospadów, bujną i zupełnie różną od europejskiej roślinność oraz panoramę dużego jeziora Waikaremoana (szlak wokół jeziora zajmuje 3-5 dni ).
Wodospad Papokorito ma 20 metrów wysokości i jest dość szeroki. Na wodospady Aniwaniwa składają się trzy kaskady, najwyższa z nich ma 15 m. Oczywiście tutejsze wodospady nie mogą rywalizować z Iguasu, Niagarą i innymi kolosami, ale są ciekawym urozmaiceniem podczas wędrówki po pięknym egzotycznym lesie.
ROTORUA I OKOLICE
Rotorua
Około 4 godziny jazdy od biura Aniwaniwa, (160 km od Te Urewera i 240 km od Auckland) mieści się jedna z najsłynniejszych atrakcji w całej Nowej Zelandii – miasto Rotorua. Możliwości podziwiania niesamowitych efektów aktywności sejsmicznej naszego globu i zetknięcia się z bogatą kulturą Maorysów sprawiają, że docierają tu chyba wszyscy turyści odwiedzający Nową Zelandię. Dla nas również wizyta tu była jednym z gwoździ programu i zbliżając się do celu byliśmy podekscytowani.
Wjeżdżając do leżącego na pierścieniu ognia miasta poczuliśmy wszechobecny zapach siarkowodoru. W położonym na obrzeżach lesie gdzieniegdzie unosiła się para jakby w gigantycznych kotłach gotowała się woda. Wizyta tutaj zapowiadała się imponująco.
Pierwszym odwiedzonym przez nas miejscem była Te Puia – tradycyjna wioska skansen z gejzerami, bulgocącym, gorącym błotem i innymi zjawiskami geotermalnymi. Będąca wizytówką miasta, prowadzona przez Maorysów placówka oddalona jest o 3 km od centrum. Zwiedzając obiekt wybiera się jeden z kilku wariantów i od niego zależy cena biletu.
Zdecydowaliśmy się na zwiedzanie połączone ze spektaklem folklorystycznym bez tradycyjnego posiłku. Bilet kosztował nas 85 NZD na osobę.
Spektakl rozpoczął się tradycyjną ceremonią powitalną – Powhiri. Celem organizujących ceremonię gospodarzy, poza uroczystym przywitaniem gościa, było także odkrycie jego intencji. Następnie przeszliśmy do bogato zdobionego marae (domu spotkań) gdzie artyści śpiewali maoryskie pieśni i demonstrowali tradycyjne tańce ze słynnym haka włącznie. Haka jest tańcem wojennym, wykonywanym przez wojowników przed bitwą. Ruchy tancerzy, pokrzykiwania i ich groźne miny maja za zadanie wystraszyć przeciwników i złamać ich bojowego ducha. Nowozelandzka reprezentacja rugby tańczy haka przed każdym meczem.
Obok marae w którym był występ stoją inne bogato dekorowane budynki, dające świadectwo piękna maoryskiej architektury.
Osada Te Puia słynie też z Pohutu, podobno najwyższego gejzeru na południowej półkuli. Podczas występującej do 2 razy na godzinę erupcji gorąca woda wystrzeliwuje na wysokość do 30 m. Z gejzeru i z wielu pobliskich szczelin wydobywają się kłęby pary.
Podobały się nam też sadzawki z bulgoczącym, gęstym, szarym błotem. Z wypełnionych podziemnymi gazami błotnych pęcherzy co chwilę wystrzeliwały w górę duże krople szarej mazi. Na zamieszkiwanym od XIV w. terenie znajduje się również maoryski cmentarz i rekonstrukcja dawnej maoryskiej wioski.
Dodatkową atrakcją ośrodka jest dom kiwi, budynek w którym można zobaczyć tego oryginalnego ptaka. Zamieszkujący wyłącznie Nową Zelandię kiwi jest symbolem kraju. Żerujący w nocy ptak jest nielotem występującym w pięciu gatunkach. W Te Puia mieszka kiwi brązowy, wielkością zbliżony do kury. Krótkie, masywne nogi, brak skrzydeł i długi dziób powodują, że kiwi wygląda pociesznie.
We wnętrzu domu kiwi panuje półmrok, dzięki czemu mogliśmy obserwować żerującego osobnika. Spotkanie z kiwi w naturze należy do rzadkości ze względu na nocny tryb życia i drastyczny spadek populacji. Przywleczone przez ludzi do Nowej Zelandii ssaki ( szczury, koty itp.) w dużej mierze wytępiły rodzime ptaki narażając je na wymarcie.
Hobbiton
80 km od Rotorua leży miasteczko Matamata. W centrum miejscowości, w baśniowym budynku mieści się biuro informacji turystycznej i punkt sprzedaży biletów do kolejnego kultowego miejsca Wyspy Północnej. To stąd startują wycieczki na farmę Aleksander gdzie pośród zielonych wzgórz ulokowano Hobbiton, wioskę Hobbitów z trylogii Władca Pierścieni. Reżyser Peter Jackson starał się aby film wiernie przedstawiał opisywane przez Tolkiena miejsca. 500 hektarowa farma owiec okazała się idealna na wioskę Hobbitów. Krajobrazu zielonych łąk ze wzgórzami nie zakłócały żadne oznaki cywilizacji (brak domów, linii energetycznych itp.). W ścisłej tajemnicy, z pomocą nowozelandzkiej armii przez 9 miesięcy wybudowano tu 39 charakterystycznych domków, karczmę i wiele innych baśniowych obiektów.
Podczas trzygodzinnej wycieczki przewodnik z pasją przybliżał nam historię tego baśniowego miejsca i opowiadał ciekawostki z planu filmowego. Dbałość reżysera o szczegóły oddaje historia dębu rosnącego nad domem Bilbo Bagginsa. Tolkien w swej książce szczegółowo opisał rosnący na szczycie wzniesienia, na domu Bilbo dąb. Reżyser sir Jackson zamówił więc w japońskiej firmie sztuczne drzewo, idealnie odwzorowujące to opisywane przez Tolkiena. Podczas naszej wizyty, jesienią 2012 r., szykowano się do kręcenia kolejnego cyklu o Hobbitach i na terenie farmy trwały prace budowlane. Okazało się, że chatki Hobbitów były tylko atrapą i nie dało się zwiedzić ich wnętrza. Niedostępny był legendarny pub Green Dragon, gdzie bohaterowie filmu przesiadywali racząc się wybornym piwem. Aktualnie w ramach wycieczki można wewnątrz pubu skosztować specjalnie przyrządzanych napojów. Koszt eskapady do baśniowej wioski wynosi 79 NZD na osobę.
Dla miłośników filmów o Hobbitach Nowozelandczycy stworzyli specjalne wycieczki obwożące ich po miejscach gdzie kręcono różne sceny.
Hangi i haka
Wieczorem po powrocie do Rotorua wybraliśmy się na tradycyjną kolację połączoną z folklorystycznym spektaklem. Tego typu imprezy organizowane są też w Te Puia.
Na kempingu polecono nam jednak inne miejsce, gdyż podobno tu najlepiej wykonywana jest haka. Mitai Maori Village położona jest w lesie na północnych obrzeżach miasta, 5 km od centrum. Na wstępie pokazano nam jak gotuje się tradycyjny maoryski posiłek – hangi. W wykopanym w ziemi dole, na warstwie kamieni rozpala się ognisko i w ten sposób nagrzewa się otaczającą dół ziemię i kamienie. Po wydobyciu resztek ogniska, do gorącego dołu wkłada się przykryte liśćmi kosze z żywnością i całość zasypuje się ziemią.W specyficznym piecu potrawy gotują się 3-4 godziny i po wydobyciu na wierzch są gotowe do spożycia.
Ucztę kulinarną poprzedziła duchowa, czyli wyśmienity spektakl.
Najpierw nad leśnym strumieniem obserwowaliśmy grupę wojowników pływających w tradycyjnej bojowej łodzi waka. Na komendę jednego z nich wymachiwali na różne strony wiosłami groźnie przy tym pokrzykując. Następnie udaliśmy się pod scenę, na której ubrani w tradycyjne stroje i wymalowani w różne wzory artyści zademonstrowali nam maoryskie pieśni i tańce. Pokazano nam również tutejsze instrumenty, wytłumaczono symbolikę tatuaży i odtworzono walkę za pomocą długich kijów. Podczas finałowej haki tancerze wytrzeszczali oczy i wystawiali języki groźnie przy tym pokrzykując. W skład tradycyjnego posiłku wchodziło kilka gatunków delikatnego mięsa, warzywa i słodkie ziemniaki. Po smacznej i obfitej kolacji poszliśmy z przewodnikiem na nocny spacer do Waiwhakarukuhanga-atua, krystalicznie czystego, tajemniczego źródła do dzisiaj uważanego za bramę do podziemnego świata. Za bilety płaciliśmy 100 NZD na osobę.
Wai-O-Tapu
Oddalony o 27 km od Roturua rezerwat Wai-O-Tapu jest istnym cudem natury. Udostępniony turystom obszar usłany jest całą masą zjawiskowych obiektów, powstałych w wyniku aktywności geotermalnej tego rejonu. Bilet wstępu kosztuje 32 NZD na osobę. Mimo, że w języku Maorysów Waiotapu to Święte Wody nazwy odwiedzanych tu przez nas miejsc częściej miały związek z piekłem.Wytyczone są tu trzy dobrze oznaczone szlaki: czerwony, pomarańczowy i żółty. Zwiedzenie wszystkich to 3 kilometrowy spacer, zajmujący 1,5 -2 godziny lub dłużej, w zależności od stopnia zachwytu tym wyjątkowym miejscem i ilości wolnego czasu.
Devils Home (Dom diabła) jest niewielkim kraterem z zabarwionymi przez wydobywające się z niego gazy ścianami. Wnętrze przybiera miejscami kolory żółty i zielony.
Rainbow Crater (Tęczowy krater) jest aktywniejszy. Z otworów buchają tu kłęby pary, a na dnie krateru znajdują się kałuże z bulgoczącym błotem i brudną gorąca wodą.
Wzdłuż szlaku pośród szarych skał miejscami widzieliśmy niewielkie kominy geotermalne, z których wydobywał się cuchnący dym, zabarwiając wyloty otworów na żółto.
Devils Ink Pots ( Kałamarze diabła) to kilka dymiących zbiorników z bulgocącym błotem miejscami przybierającym grafitowy odcień.
Artists Palette ( Paleta artystów) jest jednym z piękniejszych miejsc w Waiotapu.W tym płytkim stawie zabarwiona przez występujące tu minerały woda przybiera przeróżne kolory. Wybudowana nad stawem kładka ułatwia jego podziwianie.
Tuż obok Palety artystów zaczyna się Primrose Terrace, jeden z najdłuższych w Nowej Zelandii krzemionkowych tarasów. Ze spływającej czasem po tarasie wody wytrącają się minerały. Osadzając się na nim tworzą formacje, przypominające swym wyglądem kaskady. Na końcu taras się zwęża tworząc barwny skalisty wodospad Bridal Veil Falls. Zapewne jego nazwa nawiązuje do słynnego imiennika – 188- mio metrowego wodospadu w Parku Narodowym Yosemite w Kalifornii.
Alum Cliffs to kolejny uroczy zakątek Waiotapou. Mlecznozielone jeziorko odcina się na tle kredowych klifów otoczonych lasem.
Fraying Pan Flat to rozległy teren będący starym kraterem z licznymi różnobarwnymi stawkami. Ostrygowy basen jest wypełniony mlecznozieloną, bulgocącą wodą, nad którą unosi się para.
W najdalej oddalonym od wejścia do rezerwatu miejscu leży duże, szmaragdowe jezioro Ngakoro. Jezioro powstało w wyniku erupcji ok. 700 lat temu. Przy platformie widokowej szumi spływający do jeziora kaskadą strumień. Wpływający strumień zmienia w jeziorze barwę wody nadając jej różne odcienie zieleni.
Wracając przez las zatrzymaliśmy się przy przypominających swym wyglądem zamki z piasku Siarkowych Kopcach .
Po powrocie na główny (czerwony) szlak dotarliśmy do jednej z najsłynniejszych atrakcji doliny – Champagne Pool (szampański basen). Ten szeroki na 65m. i głęboki na 62 m. zbiornik wypełniony jest gorącą ( 74 stopnie C.), parującą wodą. Na powierzchnię wody z sykiem wypływają maleńkie pęcherzyki gazu, do złudzenia przypominając bąbelki w kieliszku szampana. Otaczające basen skały mają intensywnie pomarańczowy kolor w wyniku osadzania się na nich licznych, występujących w wodzie minerałów .
Kolejnym związanym z piekłem ( przynajmniej nazwą:) ) jest Krater Inferno na dnie którego parowała gorąca woda i zalegały duże grudy siarki.
Staw Devils Bath robi również niesamowite wrażenie. Diabelskie Łaźnie mają kształt ósemki i są wypełnione intensywnie żółtą wodą. Spękana skała na krawędziach wygląda jak kostka brukowa.
Ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem był kolejny cud natury Mud Pool. Ten duży zbiornik z błotem jest pozostałością po wulkanie zniszczonym w wyniku erupcji w 1920 r. Błoto wyglądało jak żywy organizm, głośno bulgotało jak gotująca się woda i co chwilę wystrzeliwały z jego powierzchni błotne mini gejzery.
W pobliżu Waiotapu jest jeszcze znany gejzer Lay Knox. Niestety jego erupcja ma miejsce tylko raz dziennie o 10.15 rano. Słup wody czasem przekracza wysokość 20 m.
Ukryta Dolina
70 km. na południe od Rotorua mieści się inna perła regionu- Orakei Korako.
Nieoblegana przez turystów dolina swym urokiem nie ustępuje Waiotapu. Orakei Korako w języku Maorysów oznacza Ukryta Dolina i trzeba przyznać, że nazwa jest bardzo trafna. Dolina położona jest na zboczu zalesionej góry nad jeziorem Ohakuri. Bilety w cenie 36 NZD na osobę kupiliśmy w niewielkiej kawiarence, gdzie mieści się biuro i sklep z pamiątkami. Cena uwzględnia przeprawę małym promem, gdyż dolina leży po drugiej stronie jeziora. Na tym wyjątkowo aktywnym geotermalnie obszarze jest czynnych ponad dwadzieścia gejzerów i gorące źródła. Wydostająca się z nich woda spływając po zboczu utworzyła największy w Nowej Zelandii krzemionkowy taras. Występujące w wodzie minerały i mikroorganizmy zabarwiły zbocze nadając mu nieziemskie kolory.
Po położonym najniżej, Szmaragdowym Tarasie spływa codziennie ok. 20 mln litrów ciepłej wody. Kwasowość i temperatura wody sprzyjają rozwojowi mikroorganizmów, które utworzyły tu wielobarwny dywan.
Diamentowy Gejzer nieregularnie ,,wypluwa” potoki gorącej wody. Słup prawie wrzącej wody osiąga czasem wysokość 9 m. Spływający z gejzeru potok utworzył barwną, krzemionkowa kaskadę.
Na nieco wyżej położonym Tęczowym Tarasie jest staw przypominający swym kształtem Afrykę i zapewne dlatego nazwano go Mapą Afryki.
Taras Tęczowy i sąsiadujący z nim Taras Kaskadowy są bajecznie kolorowe dzięki aktywności mikrobów.
Powyżej leży biały taras nazwany przez Maorysów Chmurą. Taras powstał w wyniku erupcji w II w. n.e. Golden Fleece Fault Scarp ma 5 m. wysokości i 40 m. długości.
Na szczycie Chmury znajduje się duży ( 10 000 m kw.) taras o nazwie Paleta Artystów.
Biel krzemionkowego tarasu urozmaicają baseny wypełnione błękitną wodą oraz liczne gejzery i gorące źródła, nad którymi unosi się para.
Rautapu Cave zwana też Jaskinią Alladyna ma głębokość 23 m. Na świecie, na terenach geotermalnych występują tylko dwie jaskinie i ta jest jedną z nich. Na dnie jaskini jest staw ze szmaragdową wodą.
Są tu też niewielkie baseny błotne i stawki z gotującą się wodą. Jeden ze stawów, gdzie woda buzuje wyjątkowo mocno nosi nazwę Fontanna Sodowa. Powrotna droga nad jezioro, wijąc się przez las nieco powyżej tarasów, dała nam możliwość obejrzenia ich z góry i napawania się widokiem Ukrytej Doliny.
Jaskinie Waitomo
Kolejnym popularny celem wycieczek są oddalone o 150 km na wschód od Rotorua Waitomo Caves. Ten kompleks wapiennych jaskiń jest jedną z największych atrakcji turystycznych Wyspy Północnej. Tutejsze wapienne skały były prze milionami lat dnem morza. Po wypiętrzeniu się terenu woda wyżłobiła w nim setki jaskiń, a niektóre z nich przystosowano dla turystów. Trzy główne, udostępnione do zwiedzania jaskinie to: Waitomo Glowworm, jaskinia Ruakuri i jaskinia Aranui.
Zwiedzenie wszystkich trzech jaskiń zajmuje ok. 4- 5 godzin, a bilet wstępu nabyty przez internet kosztuje 97 NZD na osobę.
Najpopularniejsza trasa wiedzie przez dwie z trzech jaskiń: Waitomo Glowworm i Ruakuri. Wycieczka trwa ok 3 godzin, a bilet kosztuje 91 NZD. Zwiedzanie najsłynniejszej z tutejszych jaskiń Waitomo Glowworm trwa ok 45 min. Największe wrażenie wywarła na nas przejażdżka łodzią po podziemnej rzece. Na sklepieniu jaskini zamieszkały maleńkie owadożerne larwy. Aby zwabić owady do „sieci” czyli zrobionych przez siebie zwisających nitek, larwy te wytwarzają intensywnie świecące punkciki. Tysiące świecących larw rozświetla sklepienie jaskini, przypominając rozgwieżdżone niebo, tworząc w ten sposób niezapomniany widok. Te specyficzne świetliki występują tylko na Nowej Zelandii i w Australii.
W jaskini Ruakuri jest najdłuższa podziemna trasa w regionie. Zwiedzanie jaskini zajmuje ok. 2 godzin. Na dno jaskini schodziliśmy długim chodnikiem wijącym się jak ślimak ( jaskinię mogą zwiedzać osoby na inwalidzkich wózkach). Tu również mogliśmy przyjrzeć się świetlikom, nawet z bliska. Spacerując ponad 30 m. pod powierzchnią ziemi mięliśmy okazję obejrzeć odciski morskich organizmów, z których powstały tutejsze wapienne skały, podziemny wodospad, piękne stalaktyty i inne jaskiniowe formacje skalne.
Aranui jest najmniejszą i chyba najrzadziej odwiedzaną z trzech tutejszych jaskiń.
W tej suchej jaskini – nie płynie przez nią rzeka- są podobno najpiękniejsze formacje skalne i endemiczne jaskiniowe owady. My też tu nie zeszliśmy (może szkoda?) gdyż wizyta w dwu pozostałych jaskiniach zaspokoiła nasze pragnienie eksploracji podziemi i jak zwykle brakowało nam czasu gdyż goniło nas dalej.
Poszukiwaczom ekstremalnych przeżyć proponuje się tu sporo dodatkowych atrakcji.
Najbardziej znaną jest oferowany od ponad 30-tu lat legendarny Black Water Rafting. Podczas trzygodzinnej wyprawy uczestnicy pływają po podziemnej rzece na samochodowych dętkach. Dłuższa 5-cio godzinna wersja obejmuje również wspinaczkę po podziemnym wodospadzie.
Ok. 20 km od jaskiń natrafiliśmy na Otorohanga Kiwi House and Native Bird Park. Do najciekawszych, tamtejszych okazów należą endemiczne papugi Kaka ( nielot) i Kea, kiwi i weka ( nowozelandzkie nieloty). Widzieliśmy tam też hatterię (tuatarę) podobnego do jaszczurki gada będącego ,,żywą skamieniałością”. Hatterie występują na Ziemi od 60 mln lat i aktualnie żyją wyłącznie na Nowej Zelandii. Tuatary podobno dożywają stu lat i osiągają do pół metra długości.
WYŻYNA WULKANICZNA
Jezioro Taupo i Wodospad Huka
Opisana wcześniej Orakei Korokao oddalona jest 40 km na północ od miasta Taupo, położonego nad jeziorem o tej samej nazwie. Największe w Nowej Zelandii jezioro powstało w wyniku kilku wielkich erupcji wulkanicznych, mających wpływ na zmiany klimatyczne na Ziemi. Wody jeziora Taupo wypełniają powstałą w tym czasie kalderę.
Z jeziora wypływa najdłuższa nowozelandzka rzeka -Waikato.
Kilka minut jazdy od miasta Taupo jest często odwiedzany przez turystów- Huka Falls. Maoryska nazwa huka oznacza piankę i to określenie dobrze oddaje wygląd miejsca. Zwykle szerokość rzeki Waikato wynosi ok. 100 m, lecz tu na krótkim odcinku, rzeka przepływa przez wąski wąwóz i tworzy malownicze zjawisko. Spienione, wartkie wody z hukiem mkną wąskim gardłem o szerokości 15 m. Wąwóz kończy się uskokiem o wysokości 11m i tam spadająca woda tworzy wiry i gęstą pianę. Objętość przepływającej tu wody osiąga 220 tys. m. sześciennych na sekundę. Taka ilość wody pozwoliłaby wypełnić olimpijski basen w czasie 11 sekund.
Błękitna, chwilami turkusowa woda mieszająca się z białą pianą wygląda bardzo efektownie.
Tongariro
Wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO Park Narodowy Tongariro jest najstarszym Parkiem Narodowym Nowej Zelandii i jednym z najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc tego kraju. Na jego terenie znajdują się trzy duże wulkany: Tongariro (1967m.n.p.m), Ngauruhoe (2287m.n.p.m.) i Ruapehu (2797m.n.p.m.). Na zboczach najwyższego wulkanu leży lodowiec, a zimą szusują tu liczni narciarze. Wszystkie trzy kolosy są aktywne, a ostatnie erupcje miały tu miejsce tuż przed i tuż po naszej wizycie – 6 sierpnia i 21 listopada 2012 r. dał o sobie znać Tongariro. Na terenie parku kręcono kilka scen z trylogii Władca Pierścieni.
Majestatyczny wulkan Ngauruhoe po cyfrowej obróbce ,,zagrał” rolę ognistego Mordoru. Organizowane są tu wycieczki śladami miejsc z kultowego filmu.
W Parku wytyczono sporo pieszych szlaków, niektóre z nich to wielodniowe wyprawy.
Chyba najsłynniejszym, uznawanym za jeden z najpiękniejszych na świecie jest Trawers Tongariro, na który wybraliśmy się 5.11.2012 r. Wybierając się na tę trasę należy wziąć ze sobą odzież ochronną na różne warunki pogodowe, możliwe do zastania podczas wędrówki. Zmiennej pogody na szlaku doświadczyliśmy na własnej skórze.
7-8 godzinna wyprawa rozpoczyna się na parkingu w dolinie Mangatepopo, a kończy po drugiej stronie góry, na oddalonym o 19,5 km od startu parkingu Ketetahi. Na oba parkingi dojeżdżają busy wielu firm organizujących tutaj turystom transport. Koszt przejazdu w obie strony wynosi ok.30 NZD na osobę.
Parking Mangatepopo, z którego ruszyliśmy położony jest na wysokości 1120 m.n.pm. Podczas 8-mio godzinnego marszu dotarliśmy na wysokość 1830 m.n.p.m. przy Czerwonym Kraterze i zeszliśmy na 720 m.n.p.m. na parking Ketetahi. O 8 rano gdy zaczynaliśmy treking zapowiadał się (zgodnie z prognozą) piękny, słoneczny dzień. Początkowo przez większość drogi towarzyszył nam surowy pustynny krajobraz. Malownicza trasa pięła się w górę niedaleko wodospadów Soda Springs, przy majestatycznym wierzchołku wulkanu Ngauruhoe, dalej przez Krater Południowy do najwyższego punktu obok Czerwonego Krateru. Niestety na wysokości 1600 m.n.p.m i wyżej padał śnieg, wiał zimny wiatr, a widoczność ograniczała chwilami dość gęsta mgła. Pomimo początku lata na górze leżało dużo śniegu. Czerwony Krater widzieliśmy słabo. Zaczęliśmy schodzić w dół i na szczęście przy zjawiskowych Szmaragdowych Jeziorkach troch się przejaśniło. Mogliśmy więc nasycić się ich urokiem. Dalej przeszliśmy przez ośnieżony Krater Centralny, a następnie udało nam się również zobaczyć Błękitne Jezioro.
Im byliśmy niżej tym ładniejszą mieliśmy pogodę. Po dotarciu do dymiącego krateru Te Mari ( sprawcy sierpniowej i listopadowej erupcji) poprawiła się widoczność i mogliśmy w pełni rozkoszować się roztaczającymi się stąd widokami. Na sąsiadującym z kraterem stoku rośnie wiele endemicznych, górskich roślin. W rosnącym niżej lesie widzieliśmy lahar, lawinę błotną powstałą podczas ostatniej erupcji. Nie mieliśmy już jednak czasu na przystanek bo obawialiśmy się, że zwlekając możemy po dotarciu na parking nie zastać żadnego busa i nie mielibyśmy jak dotrzeć na kemping.
Przyznam, że ruszając rano nie wiedzieliśmy, że szlak ma aż 19,5 km.
Może i dobrze bo moglibyśmy zrezygnować. 🙂 Zapewniam, że pomimo trudów naprawdę warto przemierzyć tę trasę. Oczywiście następnego dnia rano, powitała nas piękna słoneczna pogoda, kusząc by pójść jeszcze raz. Nie mieliśmy już na to siły, ochoty i czasu więc ruszyliśmy podziwiać inne okoliczne cuda.
Z brzegu jeziora Rotaoaira roztacza się piękny widok na wulkan Tongariro z dymiącym kraterem Te Mari. Natknęliśmy się tam na grupę kilkunastu czarnych łabędzi majestatycznie pływających po błękitnej tafli jeziora. Poza łabędziami po jeziorze pływały kaczki (endemiczne). Podobno są tu świetne miejsca do połowu pstrągów, ale na wędkowanie w jeziorze trzeba uzyskać specjalne zezwolenie od jego właścicieli.
Na zboczach najwyższego z tutejszych wulkanów Ruapehu wybudowano dwa ośrodki narciarskie Turoa i Whakapapa. Położona na wysokości 1630 m.n.p.m. Whakapapa jest jednym z największych ośrodków dla narciarzy w Nowej Zelandii. Najwyższe trasy usytuowane są na wysokości ponad 2300 m.n.p.m. Podczas naszej listopadowej (letniej) wizyty ośrodek był prawie wyludniony, a pomiędzy słupami wyciągów topniały resztki śniegu. Pomimo świecącego słońca na tej wysokości powietrze było rześkie i chłodne. Pokryte śniegiem wyższe partie góry i sam szczyt odcinały się bielą na tle błękitnego nieba. Z drogi wiodącej do Whakapapa podziwialiśmy również dostojny wulkan Ngauruhoe.
WYBRZEŻE ZACHODNIE I WELINGTON
W trakcie podróży po Wyspie Północnej wielokrotnie zatrzymywaliśmy się by podziwiać sielskie widoki soczyście zielonych łąk i lasów. To zapewne jeden z powodów dla których Nową Zelandię zalicza się do najpiękniejszych krajów na świecie.
Wulkan Taranaki i okolice
Podczas jednego z takich postojów dostrzegliśmy na horyzoncie ośnieżony szczyt wulkanu. Był to dostojny Taranaki zwany też Górą Egmont. Mierzący 2518 m.n.p.m. szczyt przy dobrej pogodzi widoczny jest z bardzo daleka i zachwyca swym kształtem. Idealny stożek do złudzenia przypomina legendarną, japońską Fudżi-Jamę. Koszt produkcji filmów w Nowej Zelandii jest znacznie tańszy niż w Japonii, więc filmowcy kilkukrotnie wykorzystali podobieństwo obu gór. Kręcono tu między innymi Ostatniego Samuraja z Tomem Cruisem i Egmont zastąpiła Fudżi. Dla nas wulkan był nieco pechowy. Z daleka kusił nas swym pięknem, ale gdy dojeżdżaliśmy do niego bliżej zaczynały przysłaniać go chmury (próbowaliśmy dwukrotnie). Byliśmy na wysokości 1130 m.n.p.m., na parkingu u podnóża góry i na zielonych pastwiskach sąsiadujących ze szczytem. Ostatni raz podziwialiśmy go z oddalonej o ok. 250 km !!! wyspy Kapiti.
W Parku Narodowym Egmont wybraliśmy się na krótki i łatwy spacer do ładnego, mierzącego 18 m wysokości wodospadu Dawson Falls. W pobliskim mieście New Plymouth podziwialiśmy ciekawy most Te Rewa Rewa. Swym kształtem most przypomina szkielet wieloryba lub falę. 70-cio metrowa kładka dla pieszych i rowerów stała się ikoną New Plymouth. Przy sprzyjającej pogodzie z mostu widać sylwetkę Taranaki. Warto też ,,rzucić okiem” na przybrzeżne klify.
Wanganui
Wanganui leży ok. 150 km na południe od Egmont. Przez liczące 40 tys mieszkańców miasto przepływa rzeka o tej samej nazwie. Najdłuższa żeglowna rzeka Nowej Zelandii tu właśnie wpada do Morza Tasmana. Będące jednym z najstarszych miast kraju Wanganui ma uroczą starówkę. Wyróżnia się na niej stojąca na rondzie latarnia-fontanna z końca XIX w. Okoliczne budynki powstały w XIX i na początku XX w.
Na wzgórze Durie Hill po przeciwnej stronie rzeki wjechaliśmy skonstruowaną 1919 r. windą. Obok stoi górująca nad okolicą wieża- pomnik War Memorial Tower. Wybudowany w 1925 r. pomnik ma 33,5 m wysokości i upamiętnia 513- tu poległych podczas I Wojny Światowej, pochodzących z Wanganui żołnierzy. Na szczyt wieży wiedzie 176 schodów i warto je pokonać gdyż z góry roztacza się wspaniały widok na miasto i okolicę.
Kapiti – wyspa ptaków
Oddalona o ok. 60 km od Welilinton wyspa Kapiti uznawana jest za sanktuarium ptaków.
W przeszłości na nowozelandzkich wyspach nie występowały ssaki dzięki czemu było to królestwo ptaków. Ptaki nie miały naturalnych wrogów, więc w wyniku ewolucji pojawiło się tu całe mnóstwo endemicznych gatunków. Niestety wraz z przybyciem do Nowej Zelandii człowieka pojawiły się też drapieżne ssaki. Wieloletnia aktywność licznych szczurów, kotów, oposów i innych drapieżników drastycznie ograniczyła populację wielu rodzimych ptaków, grożąc ich wyginięciem. Starając się temu zaradzić rozpoczęto działania mające ne celu ochronę ptaków.
Do 1998 r. na niewielkiej ( 10 km długości i 2 km szerokości) wyspie Kapiti wytępiono szczury, a kilka lat później oposy. Aktualnie nie ma tu drapieżników (poza ptakami), dzięki czemu na wyspie przywrócono środowisko sprzed 200-tu lat. W rezerwacie wyznaczono dwa szlaki. Jeden z nich może odwiedzić do stu turystów dziennie, a drugi tylko do 60-ciu. Wycieczkę rozpoczęliśmy przy oddalonej o 5 km od Kapiti plaży Paraparaumu w miejscowości o tej samej nazwie. Na sąsiadujący z plażą parking przyjechał duży ciągnik z przyczepą, na której zamocowana była łódź. Przed wejściem na łódź ( na parkingu 🙂 ) sprawdzono nam dokładnie wszystkie bagaże i buty. Dba się w ten sposób aby turysta nie wwiózł na wyspę niepożądanych zwierząt i nasion. Następnie ciągnik oraz przyczepa z łodzią i z nami na jej pokładzie wjechał do morza. Po uruchomieniu silników kuter popłynął na Kapiti. Powrót wyglądał podobnie. Łódź wpłynęła na zanurzoną w wodzie przyczepę, a następnie ciągnik zawiózł nas na parking. Oprócz ptaków podziwialiśmy krajobraz. Znów kusił nas wulkan Taranaki 🙂 .
Spacer po wyspie trwał ok. 6-ciu godzin. Odwiedziliśmy wyspę w okresie lęgowym, więc nie mogliśmy zbaczać z wyznaczonych szlaków. Chodząc po egzotycznym lesie widzieliśmy kilka ciekawych ptaków np. : kędziornika ( tui), garlicę maoryską ( gołąb) i wekę. Żyje tu wiele endemicznych gatunków, ale aby je wszystkie zobaczyć trzeba by tu spędzić z przewodnikiem znacznie więcej czasu. Wycieczka kosztowała 80 NZD na osobę.
Więcej o wyspie Kapiti na stronie:
https://www.doc.govt.nz/parks-and-recreation/places-to-go/wellington-kapiti/places/kapiti-island-nature-reserve/
Wellington
Stolica Nowej Zalandii Wellington jest trzecim pod względem wielkości miastem kraju. Zamieszkiwane przez 200 tys. osób miasto jest najbardziej wysuniętą na południe stolicą na świecie.
Na obrzeżach miasta zatrzymaliśmy się przy interesującej stacji uzdatniania wody. Spacerując po centrum oglądaliśmy ( podobnie jak w Auckland) mieszankę architektoniczną. Pośród nowoczesnych budynków stały budowle ,,pamiętające” początek XX w. i lata wcześniejsze. Mijaliśmy zabytkowy Kościół Św. Jana z 1885 r. i Koścł Św. Marii od Aniołów z 1922 r. Wstąpiliśmy też na ulicę Cuba Street będącą ikoną stolicy. Jest tu wiele klimatycznych knajpek i butików oraz charakterystyczna Fontanna Wiader z końca lat 60-tych XX w.
Kolejnym charakterystycznym punktem stolicy jest Plac Civic łączący dzielnicę biznesową z częścią rozrywkową miasta. Publiczny plac jest miejscem wydarzeń politycznych i odpoczynku pracowników pobliskich biur. Nad placem wisi rzeźba w kształcie globu, składająca się z liści paproci. Liść paproci jest jednym z symboli Nowej Zelandii i pojawił się pośród propozycji do nowego godła kraju. Pomiędzy Placem Civic a nabrzeżem usytuowany jest się trochę dziwny most City to Sea Bridge będący kolejną kultową atrakcją miasta. Na nabrzeżu naszą uwagę przykuła tablica pamiątkowa z podpisem BÓG ZAPŁAĆ. Ufundowali ją w 2004 r. w 60- tą rocznicę wdzięczni uczestnicy wydarzeń sprzed lat. 31 Października 1944 r. rząd Nowej Zelandii przyjął blisko 850-ciu uchodźców. Było to 773 dzieci i 105-ciu dorosłych, którzy wraz z Armią Andersa wydostali się ze Związku Radzieckiego. Sieroty w ogarniętych wojną Europie i Azji nie miały gdzie się podziać i przygarnęła je odległa Nowa Zelandia. Po wojnie większość uchodźców pozostała w Nowej Zelandii tworząc polonijną grupę. Głównym obiektem turystycznym nabrzeża jest Muzeum Narodowe Te Pa Tongarewa. Po wizycie w muzeum w Auckland i zwiedzeniu połowy kraju Te Pa nie wywarło już na nas dużego wrażenia.
W słoneczny wiosenny dzień obowiązkowy punktem programu jest wizyta w tutejszym Ogrodzie Botanicznym. Założony w 1868 r ogród zajmuje 25 ha i jest tu wiele pięknych roślin. Podziwialiśmy kwitnące kwiaty w rozległym Ogrodzie Różanym.
W wiktoriańskiej szklarni widzieliśmy wiele pięknych storczyków i kwiatów wodnych.
Do ogrodu dojechaliśmy zabytkową kolejką linową (cable car). Wybudowana na początku XX w. kolejka pokonuje 120-to metrowe wzniesienie na trasie o długości 612 m. Będącymi symbolem miasta wagonikami przejeżdża rocznie blisko milion pasażerów. Z górnej stacji roztacza się ładny widok na okolicę. Bilet w jedną stronę kosztuje 5 NZD, a powrotny 9 NZD.
W pobliżu Ogrodu Botanicznego przebiega ulica Tinakori, wzdłuż której stoją eleganckie, drewniane budynki. Gdy budowano tu domy, w czasach królowej Wiktorii, były to przedmieścia Wellington. Współcześnie w wielu z nich mieszczą się butiki i restauracje.
Podziwiając drewniane domy doszliśmy do Parlamentu. Do nowozelandzkiego Parlamentu należą trzy budynki niezbyt pasujące do siebie architekturą. Najstarsza jest dziewiętnastowieczna biblioteka, która jako jedyna ocalała z pożaru. Główny budynek powstał w 1922 r., a najmłodszy zwany Ulem ( z racji kształtu) oficjalnie otwarto w 1977 r. i aktualnie jest on siedzibą rządu. W sąsiednim wieżowcu Bowen House mieszczą się biura parlamentarzystów i personelu. Usytuowany w pobliżu Stary budynek rządowy należ obecnie do Uniwersytetu Victoria. Powstały w XIX w. gmach był do niedawna drugim co do wielkości drewnianym budynkiem na świecie.
Ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem w Wellington była przystań promowa, gdzie po wjechaniu na pokład promu odpłynęliśmy na Wyspę Południową. Opis wycieczki po Wyspie południowej umieściłem w kolejnej relacji.
DROGI GOŚCIU
BEDZIE MI NIEZMIERNIE MIŁO JEŚLI ZECHCESZ W RAMCE PONIŻEJ SKOMENTOWAĆ POWYŻSZĄ RELACJĘ.
DZIĘKUJĘ ZA POŚWIĘCONY CZAS
POZDRAWIAM
PIOTR
Dodaj komentarz